“Król Lear” na Scenie Stu – okiem sprawozdawcy

Dwudziestego ósmego lutego bieżącego roku odbył się z inicjatywy Pani Profesor Szlachetko wyjazd do teatru Scena Stu w Krakowie na spektakl pt. “Król Lear” wg dramatu Shakespeare’a w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. Wcześniej młodzież miała też okazję na spacer po mieście – na szczęście pogoda dopisała.

Punktualnie o 19. całą grupą zasiedliśmy na widowni, niecierpliwie oczekując spektaklu. Zawiedliśmy się nieco, dowiedziawszy się, że w roli głównej nie wystąpi jednak zapowiadany Daniel Olbrychski, ale zastępujący go Mariusz Saniternik godnie wywiązał się ze swojego zadania. Również reszta obsady, choć składająca się z aktorów niespecjalnie znanych szerokiej, “telewizyjnej” publiczności, dała z siebie wszystko, za co nagrodzeni zostali po spektaklu gromkimi brawami.

Większość młodzieży była też zachwycona samym klimatem Sceny Stu – teatru nowoczesnego, różniącego się znacznie np., od klasycznego Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Tutaj scena znajdowała się tuż obok widowni, więc wgląd na mimikę aktorów był znacznie lepszy niż na deskach tradycyjnych teatrów.

Sam spektakl został zaś pomyślany jako zachowanie klasycznej wymowy utworu okraszone jedynie technicznymi niuansami dostępnymi współczesnym adaptacjom.

Mimo początkowego zawodu nieobecnością głównej gwiazdy i pewnymi niedociągnięciami przedstawienia, wróciliśmy więc do Kęt zadowoleni i bogatsi o wiele nowych przeżyć. Podjęliśmy też mocne postanowienie, że wyjazdy do teatru organizować powinno się znacznie częściej.

 

Król Lear” jednak nie króluje na Scenie Stu, czyli okiem krytyka

Przyznam, że udając się na spektakl “Król Lear” w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego do krakowskiego teatru Scena Stu, miałem nadzieję na wierną adaptację dzieła Shakespeare’a. A także na pokaz aktorskiego kunsztu Daniela Olbrychskiego. Pod oboma względami się zawiodłem, bowiem rzekomy “występ” Olbrychskiego był jedynie tanim chwytem reklamowym, zaś przedstawienie, choć z oryginalnym tekstem, zrealizowano w konwencji “współczesnego” teatru, którego zwolennikiem nie jestem.

Lecz nie uprzedzajmy faktów. Pierwszą rzeczą, jaka zaskoczyła mnie na Scenie Stu, był właśnie układ sceny. Przyzwyczajony do tradycyjnych teatrów w stylu greckim, zdziwiłem się, widząc małą salkę, w której aktorzy grali dosłownie metr od widzów siedzących w pierwszych rzędach. Być może niektórym mogłoby się to podobać, ja jednak wolę, gdy między widzem a aktorem występuje pewien dystans. Zresztą mimo iż siedziałem w pierwszym rzędzie, to sporą część widoku zasłaniał mi bardzo niefortunnie ustawiony filar. Myślę, że dyrektor teatru mógłby odpuścić te kilkaset złotych dodatkowego zysku i po prostu usunąć narożne fotele w pierwszych rzędach, bo właśnie te miejsca są najbardziej “poszkodowane” przez kolumny.

Co zaś do samego spektaklu. Można jeszcze przeboleć brak Olbrychskiego i w ogóle “zastępczy” skład obsady, składający się z aktorów nieznanych szerszej publiczności. Wszak to, że są mało znani, nie znaczy jeszcze, że nie mają talentu. Jednak niestety, mimo wszystko mniejsza część aktorów zaskoczyła mnie pozytywnie, zaś większość – raczej negatywnie. Zatem w kolejności:

– Mariusz Saniternik w roli tytułowej to zaskoczenie pozytywne. Naprawdę nieźle oddał postępujące szaleństwo Leara. Ciekaw jestem, czy Olbrychski poradziłby sobie lepiej.

– Aleksander Krupa jako Kent, moim zdaniem, się nie sprawdził. Ale to akurat czysto subiektywna ocena, gdyż moje wyobrażenie Kenta zupełnie nie zgadza się z tym, co zafundował nam reżyser.

– Agata Myśliwiec jako Kordelia – jak wyżej, choć tutaj dostrzegłbym pewien potencjał. Niestety, reżyser kompletnie zepsuł tę rolę swoją koncepcją spektaklu.

– Marek Litewka jako Gloucester – to chyba największa niespodzianka. Mimo, że tę postać wyobrażałem sobie zupełnie inaczej, aktor zdołał mnie przekonać do swojej interpetacji. Zdecydowanie jedna z najlepszych ról w tym przedstawieniu.

– Agnieszka Marek jako Regana i Anna Oberc jako Goneryla – moim zdaniem obie zagrały role złych córek podobnie i wręcz schematycznie. Nie były złe i nie psuły całości, ale i niczym specjalnym się nie wyróżniały.

– Krzysztof Piątkowski jako Edgar to drugie w kolejności rozczarowanie. Nie dość, że reżyser określił charakter tej postaci kompletnie niezgodnie z dramatem, zupełnie nie oddając jej przemiany, to jeszcze Piątkowski jest moim zdaniem bardzo manieryczny i w ogólnym rozrachunku to dla mnie najgorsza rola.

– Grzegorz Suski jako Oswald został zaś moim zdaniem przez reżysera skrzywdzony. Jego rola najbardziej mnie rozczarowała, jednak jest to nie tyle wina aktora, ile właśnie reżysera, który postaci Oswalda, w dramacie dość barwnej, wcisnął wszystkie kwestie postaci pobocznych – sług, szlachciców i rycerzy, przez co Suski zagrał mocno poniżej swoich możliwości, po prostu będąc przez cały czas beznamiętnym i bębniąc w bębny, choć powinien robić to ktoś inny, niebiorący udziału w przedstawieniu. Naprawdę wielka szkoda.

– Ostatni, choć nie najmniej ważny, to Mariusz Zaniewski jako Edmund. Zaskoczenie przez pierwszą część spektaklu pozytywne – aktorowi udało się przekonać mnie do swojej interpretacji postaci, którą ja widziałem inaczej. Później wrażenie zepsuły nieco zmiany w scenariuszu dokonane przez reżysera, jednak i tak rolę tę oceniam na plus.

Po warstwie aktorskiej, ważna jest dla mnie muzyka, budująca klimat przedstawienia. Tutaj Janusz Grzywacz spisał się całkiem dobrze. Podkład może nie zapada w pamięć, ale budzi odpowiednie emocje podczas spektaklu, a o to przecież chodzi. O dekoracjach rozpisywać się nie będę, gdyż ich nie było – w końcu to nowoczesny teatr. Warto jednak rzec parę słów o kostiumach. Wydaje mi się, że pani Anna Czyż sama nie mogła się zdecydować, czy chce pozostać wierną epoce, czy jednak pójść w stronę uwspółcześnienia. Na skutek tego wahania doszło do absurdalnej według mnie sytuacji, w której np. Edmund na kolczą koszulkę i czepiec narzucił całkiem współczesny płaszcz.

Na koniec zostawiłem sobie ocenę reżyserii i spektaklu jako takiego. Uważam zatem, że reżyser pozwolił sobie na zbyt wiele, stosując choćby takie chwyty, jak utożsamienie błazna z Kordelią i wycięcie ról mężów Regany i Goneryli. Rozumiem, że bez zastosowania takich wybiegów, trzeba by zatrudnić większą ilość aktorów. Ale jeśli reżyser nie chciał tego robić albo nie miał takich możliwości, to niech by sobie wybrał inny utwór do wystawienia! A nie wyczyniał jakieś cuda z klasycznym, bądź co bądź, dramatem.

Podsumowanie jednakowoż przychodzi tu z trudem. Z jednej strony zły jestem, że reżyser moim zdaniem zepsuł wystawiany utwór, a także że spektakl grali “zastępczy” aktorzy, z drugiej jednak – owi aktorzy nie byli źli, nie mogę też powiedzieć, bym zmarnował czas. Ogólnie więc tę sztukę poleciłbym ludziom lubiącym współczesny teatr, odradził zaś tym, którzy – tak jak ja – są zwolennikami teatru klasycznego. Moja ocena: 4/6

Wojciech Kubicki